piątek, 17 marca 2017

Bell - Velvet Story


Markę Bell chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Dotychczas używane kosmetyki z tej firmy, czy to te klasyczne, czy hipoalergiczne, sprawdzały się u mnie na piątkę. Z czystej sympatii do tej marki, zakupiłam w Biedronce pomadkę Velvet Story. Przyznam się szczerze, że nie oczekiwałam cudów, gdyż zawrotna cena 6,49 zł za 5 g produktu nie przekonywała mnie, że szminka ta jest wybitna w jakimkolwiek stopniu.
Najpierw spróbowałam koloru nr 3. Jak możecie zauważyć - nie poprzestałam na tym kolorze, gdyż szminka ta okazała się, w mojej opinii, petardą w świecie kosmetyków kolorowych do ust! 


Jak sama nazwa wskazuje pomadki te są welwetowe i chyba to określenie właśnie pasuje do nich idealnie. Nie można nazwać ich pomadkami matowymi, gdyż nie jest to czysty, płaski czy tępy mat. Dzięki swojej nietuzinkowej formule nie przesuszają ust. Rozprowadzają się jak masełko, suną nieziemsko po ustach, a dodatkowo są mega napigmentowane, więc ich aplikacja trwa kilka sekund - dosłownie! Jeżeli chodzi o trwałość to wg mnie nie można narzekać. Pomadka w kolorze nr 3 nałożona o godz. 6:30 została na moich ustach do godziny 15:30, kiedy to zauważyłam, że po zjedzeniu śniadania w pracy, wypiciu kawy i herbaty wreszcie można ją poprawić. Nie zjada się ekstremalnie brzydko, lecz równomiernie. 
Poniżej przedstawię Wam gamę kolorystyczna, jednak bez numerku 1, gdyż kolor ten był mega ciemnym burgundem i powiem Wam szczerze, że nie nauczyłam się jeszcze nosić takich kolorów, dlatego też pominęłam go przy zakupie. Jednak dwie perełki, które występują w tym zestawieniu rekompensują mi to bez dwóch zdań!


Kolor nr 2 - typowy nudziak z domieszką brzoskwini. Przy mojej karnacji i ciemnych z natury ustach widać lekkie pomarańczowe podtony, aczkolwiek kolor ten jest na tyle przyjemny i uniwersalny, że bardzo często gości na moich ustach.


Kolor nr 3 - jedna z perełek i prawdopodobnie jeden z najbardziej pożądanych kolorów tego sezonu, czyli róż z domieszką szarości. Uwielbiam go za to, że pomimo swojego nieco odmiennego koloru pozostaje neutralny i jak najbardziej pasuje do dziennych makijaży. Mój must have ostatnich tygodni!


Kolor nr 4 - uniwersalna pomidorowa czerwień. W moim przekonaniu bez żadnych niebieskich podtonów. Nie za zimna, nie za ciepła - klasyka i elegancja. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to moja ulubiona czerwień i już nie mogę doczekać się wielkich wyjść w niej, jako roli głównej.


Kolor nr 5 - koralowy róż, którego obawiałam się niezmiernie i jak się okazało, wcale niepotrzebnie. Myślałam, że nie będzie mi pasował, ale po pierwszym użyciu nie mogłam się nadziwić, że taki kolor w sam raz będzie na lato. Nie jest to, w mojej opinii, kolor na co dzień do pracy, czy szkoły, ale z pewnością nie raz zagości na moich ustach wiosenno-letnią porą.


Kolor nr 6 - fuksja! Przewspaniała! Przecudowna i jedyna w swoim rodzaju! Zdecydowanie jedna z perełek całej kolekcji! Po pierwszej aplikacji nie mogłam się nadziwić jak szybko ożywiła mi cerę! Powiem nieskromnie, że podobam się sobie w tym kolorze i wróżę nam miłość do samego denka!




Myślę, że same jeszcze możecie się przekonać o właściwościach tych szminek - biegusiem do Biedronki, bo tam je właśnie znajdziecie! Za taką cenę dostać tak świetną pomadkę to tylko miód na nasze, kobiece, serca!

Pozdrawiam cieplutko!






wtorek, 7 marca 2017

Nivea Care - Lekki krem łagodzący

 
O siostrzanym bracie tego kremu, a mianowicie, kremie "Nivea Care - Lekki krem odżywczy" chyba już każdy z Was słyszał. Mogłabym pisać o nim wiele, ponieważ i ja go używam, a raczej używałam, dopóki nie wpadł w moje ręce jego nowiuśki brat Nivea Care - Lekki krem łagodzący i to właśnie jemu poświęcam dzisiejszy post.



Jeszcze 1,5 tygodnia temu moja skóra przypominała wyschniętą skorupę. Słońce, wiatr, deszcz, mróz i śnieg dawały się we znaki, jak nigdy. Dodatkowo na polikach pojawiło mi się jakieś swędzące uczulenie, nad którym również nie mogłam zapanować. Moja irytacja sięgała zenitu, bo przecież nie zmieniłam niczego w mojej pielęgnacji, a kosmetyki, które na co dzień używam są już sprawdzonymi produktami. Dobrze chyba wiecie, jak to jest budzić się rano, patrzeć w lustro i... no właśnie - witać dzień nieprzyjemnym epitetem.

Zaczęłam się zastanawiać i po kolei odstawiać produkty, aby chociaż w jakimś stopniu zminimalizować zaczerwienienia. Nic nie pomagało. W końcu natrafiłam na liczne wypowiedzi, że aloes działa na wszystko i poprawia kondycję skóry, niweluje różnego rodzaju nieprzyjemne zjawiska, które się na niej pojawiają, dlatego też postanowiłam poszukać jakiegoś żelu z aloesem. Traf chciał, że właśnie w tym samym czasie natrafiłam na promowany krem Nivea z aloesem i...przepadłam! Tak szybko, jak tylko było to możliwe zaspokoiłam swoją rządzę kupna kremu i przepadłam po same uszy! Trzy dni! Trzy magiczne dni, które sprawiły, że moja cera uspokoiła się i wróciła do normy. Sama nie mogłam wyjść z podziwu i od tej pory nie rozstaję się z tym kremem. Używam go w porannej i wieczornej pielęgnacji, co więcej, nie mam zamiaru z niego zrezygnować.


Nivea Care Lekki krem łagodzący ma lekką konsystencję. Jest ona ciut cięższa od kremu odżywczego tej serii, ale nie obawiajcie się, nie ma w tym nic nieprzyjemnego. Nie pozostawia tłustego filmu, szybko się wchłania i chociaż skóra nie świeci się, to nie możemy powiedzieć, że jest to mat, jak w przypadku kremu nawilżająco-matującego Ziaja +25 .
Zapach jest bardzo subtelny i nienachalny, nie utrzymuje się na skórze długo, co według mnie jest dodatkowym plusem. Konsystencja jest identyczna, jak konsystencja kremu odżywczego.



Poniżej pozwoliłam sobie wypisać składniki:
Aqua, Glycerin, Butyrospermum Parkii Butter, Cetyl Palmitate, Olus Oil, Cetyl Alcohol, Isopropyl Palmitate, Aloe Barbadensis Leaf Juice Powder, Dimethicone, Sodium Polyacrylate, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Parfum.

Jak możecie zauważyć aloes znajduje się dopiero w połowie składu, aczkolwiek w moim przypadku krem ten zrobił swoją robotę na szóstkę z plusem! Nie zawiera parafiny, więc nie musimy się bać, że nas zapcha. Moja cera jest cerą wrażliwą, więc różne składniki lubią ją denerwować, ale przy tym kremie nic się nie dzieje, więc dla wszystkich osób borykających się z różnymi problemami skórnymi mogę ten krem polecić. Dla mnie - bomba!

Nivea Care Lekki krem łagodzący znajdziecie w drogeriach w cenie od 9,50 zł do 13,99 w zależności od gramatury. To chyba nie wiele, patrząc na brak minusów tego kremu, prawda?

Pozdrawiam!